Maroko: Casablanca, czyli dlaczego filmy kłamią

0 komentarzy |

Maroko to nie tylko wielowiekowe medyny, pustynie i plaże. Także tutaj znaleźć można miasto, które według zachodnich standardów uchodzi za metropolię – ze wszytkimi jej zaletami i wadami.

Najlepszym i jedynym jej przykładem jest położona nad Atlantykiem Casablanca. Najnowocześniejsze i największe miasto Maroka – niektórzy twierdzą też, że najbrzydsze. Kiedy powiedziałem pasażerowi w pociągu, który jechał ze mną do Fez, że Casa strasznie przypomina mi Oran w sąsiedniej Algierii, po chwili zastanowienia odpowiedział, że coś w tym musi być, bo nawet ktoś napisał piosenkę z refrenem: „Jak w Casablance, tak w Oranie” (niestety nie poznałem nazwiska jej autora). Szerokie aleje i skwery, w tym największy Plac Mahometa –  które dziś łączy linia tramwajowa, zdobią białe kolonialne kamienice postawione przez Francuzów. Casa wciąż ma w swoim DNA ślady tej obecności – przy ulicach rozstawiane są stoliki kawiarni w „paryskim stylu”, przy których zasiadają głównie mężczyźni pijący miętową herbatę i rozmawiający prawdopodobnie o polityce.

Gdzieś z podcieni widoczne jest kino Rialto, które z automatu przypomina, z czego Casablanca słynna jest na całym świecie. W końcu to tu osadzona była akcja filmu z Humphrey Bogartem i Ingrid Bergman. Tylko, że zasadniczo wszystko w nim było… wymysłem scenarzystów i scenografów z Hollywood. Jednak dla romantycznych kinomanów działa replika kawiarni Rick’s Cafe – wchodzą do niej eleganckie turystki witane przez rosłych bramkarzy. Jej podwoje otwarte zostały zaledwie w 2004 roku – dla wielu Marokańczyków wydarzenie przeszło bez większego echa: niewielu z mieszkańców oglądało w końcu sam film. Ciekawe, że to właśnie w tym miejscu działa dziś już kultowa kawiarnia. Dosłownie tuż za rogiem znajduje się kasbah – najstarsza część miasta, choć nie tak stara jak Fez – w końcu ma zaledwie 200 lat. Jest tu wyjątkowo spokojnie: gdzieniegdzie ktoś przejedzie na rowerze, tu i ówdzie otwarte są jadłodajnie z najlepszymi owocami morza, pojedynczy sprzedawca niespiesznie handluje granatami (w sensie – owocami), ktoś poprosi o zrobienie zdjęcia. Ruch zaczyna się tworzyć przy wyjściu w nową część miasta – gdzie, jak to w arabskich soukach, na ulicach handluje się dosłownie wszystkim. Czuję się tu jak w pięknym Algierze.

 

 

 


 

Ktoś może nazwać mnie szaleńcem, ale Casablanca wydała mi się ciekawsza niż np. Marrakesz. Chodzi o autentyczność – Marrakesz jest jak Disneyland, gdzie codziennie odgrywany jest ten sam spektakl napisany specjalnie pod turystów, tymczasem w Casie, gdzie turystów mają w głębokim poważaniu, bo widok to tu rzadki i na dobrą sprawę obojętny, można zobaczyć prawdziwe życie współczesnych Marokańczyków. Mieszka ich tu ponoć 8 mln (z czego 3 mln widnieje oficjalnie w rejestrze). Z jednej strony nieco bardziej tradycyjna kasbah, z drugiej – wymagające porządnego szorowania kamienice art deco, z trzeciej – fascynacja kulturą zachodu: fast foodami, światowymi markami odzieżowymi, europejskim stylem życia.

Casablanca jest centum finansowym kraju, a więc łatwiej znaleźć tu pracę, co oznacza, że ściagają tu tysiące Marokańczyków i Afrykanów. Duże pieniądze to nowe inwestycje: obok neo-mauretańskich willi stawiane są koszmarne szklane biurowce, ale z drugiej strony – otwierane najlepsze galerie sztuki i hotele. Można znaleźć tu te najbardziej luksusowe, ale z drugiej strony – pozwala się na zamykanie tych z bogatymi tradycjami (taki los spotkał wielowy Hotel Lincoln).

Jedną z najbardziej obleganych części centrum są okolice Marché Central – to główny bazar miejski. Idealne miejsce, gdzie można kupić świeże owoce, ale też dobrze zjeść, szczególnie ryby. Restauratorzy całego miasta dbają o swoją reputację jak nigdzie indziej – nie gotują w końcu dla turystów, ale dla mieszkańców – muszą dbać o świeżość swoich dań, jeśli chcą, żeby klienci nie poszli do konkurencji.

 

Casablanca to młode miasto – ledwie 100 lat temu niewielki port odbili od Portugalczyków Francuzi, którzy postanowili zbudować tu całkowicie nowe miasto, które miało być przykładowym miastem kolonialnym opartym na najlepszych tradycjach architektury europejskiej. Idealne planowanie odbywało się… z powietrza.  Architekci planowali poszczególne place i ulice z pokładu samolotu. Dziś ślady po wykwintnych rzemieślnikach widoczne są wszędzie: w balkonach, kuciach, zdobieniach, arabeskach – to w kawiarniach i barach urządzonych w tych zjawiskowych budynkach bawili najwięksi artyści francuscy: Albert Camus, Edith Piaf i Antoine de Saint-Exupéry.

 

 

Dziś jak żaden obiekt w mieście, do Casablanci turystów ciągnie największy budynek Maroka – meczet Hassana II (dawnego króla Maroka, który zainicjował jego budowę). Usytuowanie na sztucznym nasypie na Atlantyku to nawiązanie do Koranu, który wspomina,  że tron, na którym siedzi Bóg, został zbudowany na morzu (w meczecie nie ma jednak szklanej podłogi, za to jest otwierany dach) . Meczet oddano do użytku w 1993 roku, po 6 latach budowy. Widoczny z daleka wygląda jakby pływał po środku oceanu. Powietrze w Casablance jest jednak tak zanieczyszczone, że niebo wydaje się wręcz szare i wielką budowlę spowija gęsta mgła smogu. Minaret ma 210 metrów wysokości i jest to najwyższy tego typu obiekt na świecie – jest tak wielki, że ciężko go z bliska dobrze sfotografować i na wielu zdjęciach wygląda jakby był… krzywy.

W przeciwieństwie do innych meczetów w kraju, ten otwarty jest dla nie-muzułmanów, ale wnętrze zobaczyć można tylko w ramach zorganizowanego oprowadzania. Bilety do najtańszych nie należą (ok. 50 zł).

Teren wokół meczetu przechodzi obecnie wielką rewolucję – budowana jest sala koncertowa, park i promenda. Za kilka lat ta okolica ma stać się nowym centrum Casy.  Póki co życie  toczy się w dużej mierze na nabrzeżu na zachód od meczetu – to tu mieści się najwięcej klubów nocnych, restauracji i plaż, które latem oblegane są przez mieszkańców: nowobogackich Marokańczyków, Berberów z Sahary, nowo przybyłych imigrantów z Europy.

Następnym razem, gdy będą w Casie, planuje odwiedzić jeszcze jedno miejsce: Mauzoleum Sidi Abderrahmane – jest to grobowiec wyryty w skale i miejsce pielgrzymek. Wygląda na dość osobliwe miejsce!

 

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Masa Perłowa to blog i kanał YouTube o podróżach do miejsc mniej popularnych, ale niezwykle ciekawych

Meksyk atrakcja wakacje