LOT zamarzył sobie zaprezentować się niczym Emirates z Dubaju. Wszedł więc z ko-operację z kanałem telewizyjnym Discovery Channel, żeby stworzyć dokument przedstawiający kulisy codziennej pracy przewoźnika. W pierwszym odcinku widzowie “Operacji LOT” mogą obserwować przygotowania do inauguracyjnego lotu do Tokio. Jak wypadł polski dokument?
Scenariusz programu jest przeładowany – w jednym odcinku oglądamy przygotowanie techniczne samolotu, rekrutację stewardów oraz przygotowanie obsługi do inauguracyjnego lotu do Tokio. Szwankuje przede wszystkim dramaturgia: jakoś ciężko uwierzyć, że na kilkanaście godzin przed odlotem nie ma brakującej części (oczywiście dramat potęguje bojowa muzyka w tle), a nawet jeśli to prawda, to w ostatecznym rozrachunku wszystko dobrze się kończy: w ostatniej chwili profesjonalni mechanicy ratują tę kryzysową sytuację (nie schodząc przy tym na zawał serca…). Po co wprowadzać takie sztuczki, skoro wiadomo, że lot i tak się odbędzie?
Formalnych nieporozumień jest więcej. Pokazanie świata stewardów przez pryzmat nowicjuszki (Sonii) okazał się równie nietrafiony. Pal licho, że jest ona zupełnie niecharyzmatyczna – nawet po nałożeniu rażącego koloru szminki. Przede wszystkim twórcy nie są konsekwentni w swojej narracji, gdyż po drodze w większej mierze koncentrują się na zupełnie innych osobach obsługi, a biedną Sonię – zamiast skupić się na jej ewentualnych problemach i rozterkach – pozostawiono na pastwę losu, tak jakby zupełnie już nie pasowała do kolejnych scen. Tymczasem w teorii takie rozwiązanie mogło się to sprawdzić – pokazanie nieznanego świata oczami debiutanta to powszechne rozwiązanie stosowane w produkcjach filmowych. Z drugiej strony, wybór młodej stewardesy do takiej kluczowej roli trochę kłóci się z polityką LOT-u: na długich dystansach, loty obsługiwane są zwykle przez znacznie dojrzalszą obsługę, która ma zaświadczyć o doświadczeniu i zapewnić większe bezpieczeństwo. Jak więc coś z tego zrozumieć?
To nie wszystko. Do całości dolepiony jest jeszcze proces rekrutacji stewardów – choć nie ma on żadnego bezpośredniego związku z lotem do Tokio. Zresztą zaprezentowany jest w strasznie nudny sposób: na przykład – przez kilka minut pokazywane jest nudne szkolenie na basenie i nieciekawe komentarze rekrutów i szkoleniowców? Najbardziej urzekł mnie młody rekrut, który podczas ćwiczeń w atrapie samolotu co chwila wybucha śmiechem oglądając to, co dzieje się na pokładzie – celny komentarz.
Jedną z najbardziej drażniących cech dokumentu “Operacja Lot” jest nietypowa “polska” wymowa przez lektora nazw zawodów “steward” i “stewardesa”. Wywołała ona falę prześmiewczego hejtu w internecie. Czy słusznie? Wydaje mi się, że tak – nawet słownik PWN podaje za poprawną wymowę tę z angielska. Koślawa “polska” forma wywodzi się z czasów, kiedy stewardesy pracowały tylko na pokładach LOT-u (innych polskich linii kilkanaście lat temu nie było). Polacy dziś masowo podróżują, w kraju funkcjonuje multum przewoźników z polską kadrą, w tym tych budżetowych, na których bilety stać większość średniozamożnych Polaków. Podczas podróży zdołaliśmy się osłuchać i bez żadnego wysiłku zaakceptować wymowę “stjuward” i “stjuwardesa”. Nic więc dziwnego, że anachroniczna forma stosowana w dokumencie boli niczym serwowane psu ultradźwięki. Język nie jest martwy, więc dostosowuje się do zachodzących w świecie zmian, a nie na odwrót. Jeśli twórcy pragnęli podkreślić tradycję LOT-u, to udało im się to – ale w zupełnie niewłaściwy sposób. Gdyby to słowo padało tylko raz w czasie programu, nie byłoby problemu – słuchajanie tej dziwnej wymowy dosłownie co minutę wywołuje reakcję śmiechu i zażenowania.
Wydaje mi się, że tak naprawdę dokument ten skierowany jest do klientów z innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Dlaczego? Lotnisko Chopina stara się pozycjonować jako liczący się hub dla pasażerów np. z Ukrainy, Słowacji i Białorusi. Taki wizytówkowy film może robić w sumie robić wrażenie na osobach, którym nazwa LOT nic konkretnego nie mówi. Jeśli taki był zamysł, można gratulować sukcesu. Polscy widzowie – z założenia – będą bardziej krytyczni.
Mimo wszystko daję dokumentowi jeszcze jedną szansę – także ze względu na zdjęcia: w końcu film kręcił nie byle kto, tylko Discovery Channel. Druga część będzie podejmować tematykę kryzysów i sytuacji awaryjnych. Jeśli i tutaj wszystko będzie cukierkowo (i nudno), zacznę faktycznie wierzyć, że LOT to cudotwórca lub co najmniej rewelacyjny przewoźnik lotniczy.
Serial jest właśnie emitowany w iTVN i jako Polak mieszkający zagranicą zupełnie się nie zgadzam. Serce pęka z dumy oglądając taki dokument. A skoro już jesteśmy przy temacie tego, że język nie jest martwy i „dostosowuje się do zachodzących w świecie zmian” — mam nadzieję, że Autorowi nie przyjdzie do głowy użycie słowa „stewardess” na pokładzie jakichkolwiek zachodnich linii. Jest to słowo obecnie uważane za mizoginiczne i obraźliwe. Na pokładzie pracują „flight attendants” — czy może tak powinien lektor polskiego serialu nazywać te panie? Nie, po polsku są to „stewardesy”, wymawiane tak, jak się pisze.
Dziękuję za wyrażenie opinii
Oglądałem całość i nie zgadzam się z tym artykułem. Facet chyba zakochany jest we wszystkim co nie polskie i stara się być światowcem. Artykuł, przeciwnie do programu Operacja Lot, jest słabiutki.
Oglądałem, mam zupełnie przeciwne zdanie. Dokument jest świetny, ogląda się dobrze.