RPA: Durban, czyli strach ma wielkie oczy

1 komentarz |

Wizytę w Durbanie uważam za najsłabszy element mojej podróży do RPA, ale zdecydowałem się wyciągnąć kilka wniosków dotyczących złego planowania i niespodziewanych okoliczności. Zamiast tradycyjnie opisywać, co zobaczyłem w Durbanie (prawda jest taka, że niewiele), oto kilka obserwacji i przestróg, które mogą pkazać się przydatne podczas planowania podróży, głównie do RPA, ale nie tylko.

 

Durban to jedno z największych miast RPA – jego atutem jest położenie nad Oceanem Indyjskim. Są tu piaszczyste plaże, a temperatura powietrza nigdy nie spada poniżej 20 stopni Celsjusza (oba czynniki to magnes turystyczny); pod względem etnicznym – dużą społeczność stanowią imigranci i potomkowie imigrantów z subkontynentu indyjskiego, w tym muzułmanie. Stąd też…


Durban: pokusa robienia zdjęć (tam, gdzie nie trzeba)

w Durbanie znajduje się największy meczet na południowej półkuli – Juma Masjid. Może on pomieścić nawet 6 tys. wiernych (zdjęcia poniżej). Oczywiście chęć sfotografowania meczetu była u mnie większa niż strach przed spacerowaniem z aparatem po ruchliwych ulicach, ale niestety nawet niezbyt kosztowny sprzęt przyciągał spojrzenia gapiów i niezrozumiałe komentarze (ostrzegali mnie, czy chcieli zapozować do zdjęcia?). Choć zwyczajnie chodzenie z aparatem na wierzchu to raczej normalna rzecz choćby w Europie, w tym miejscu przykuwał on niechcianą uwagę i musiał co chwila lądować w plecaku. Co zrobić w takiej sytuacji? Chodzić z plecakiem ze szczelnym zapięciem, wyciągać aparat tylko w momencie, kiedy faktycznie planuje się coś fotografować, lub – jeszcze lepiej – jeżeli aparat jest małych rozmiarów trzymać go. np. cały czas pod kurtką. Dodatkowo można zakleić znane logotypy taśmą klejącą, żeby sprzęt wydawał się mniej wartościowy. Można też całkowicie zrezygnować z aparatu na rzecz smartfona (choć akurat telefon łatwo wyrwać z dłoni). Nie wiem nawet, czy można wejść do środka tego meczetu – już samo oglądanie go z oddali wydało się stresujące…

 

Plecak pełen przygód

A propos plecaków. Powinny mieć one nie tylko szczelne zapięcie. Dobrze, gdyby nie były wypchane po brzegi. Spacerując po ulicy z bagażem wysyłamy sygnał, że jesteśmy turystami, którzy nie zdają sobie sprawy z potencjalnego niebezpieczeństwa. Ja niestety popełniłem ten błąd, a miał on związek z wyborem hotelu…





Hotel w Durbanie: cudo z Booking.com

Hotel Riviera zarezerwowałem w internecie. Choć zdawał się bardzo przyzwoity, okazał się być dawnym hotelem robotniczym lub akademikiem, którego wyższe piętra zostały dostosowane do potrzeb turystów (nie wiem, co się działo niżej – recepcjonista z lekkim przerażeniem odpowiedział na moje pytanie, że nie chciałbym tam spać). W samym pokoju niczego nie brakowało: był widok na ocean, darmowa kawa i herbata, czyste ręczniki, miękki materac, pościel z morskimi motywami. No może nie do końca, bo nie było tam internetu. Śniadanie też nie należało do najlepszych – wszystko smakowało jakby było z proszku. Recepcja (choć nazywanie stołu z komputerem recepcją to przesadą) wyglądała jak więzienie, więc zostawienie tam jakichkolwiek rzeczy na czas zwiedzania wydawało mi się nie do pomyślenia i wolałem chodzić po mieście z plecakiem. Co w takiej sytuacji zrobić? Najprościej napisać, że lepiej przyjrzeć się rezerwowanemu hotelowi (choć dla mnie hotel w internecie wydawał się być w porządku), ale zobaczcie na poniższy screen z Booking.com – hotel wyglądał na przyzwoity. Można wziąć sobie do serca co piszą w przewodnikach i nie spać w miejscach, które nie cieszą się dobrą reputacją (w tym przypadku chodzi o okolice nabrzeża), ale to tylko takie puste gadanie. Dziś pomyślałbym o planie B: może na dworcu są przechowalnie bagażu? może inny hotel albo restauracja zgodziłyby się przechować mój bagaż za opłatą?

Hotel Riviera – świetne zdjęcia i oceny, ale w rzeczywistości zupełnie inne miejsce


Wolnoć Tomku w swoim domku

No i w sumie moje “chojrakowanie” sprawiło, że prawie nie padłem ofiarą kradzieży: w okolicach promenady, w biały dzień, wokół tuzin osób. Podchodzi do mnie starszy mężczyzna i zaczyna zagadywać, skąd jestem, itp. (nawet nie wiedział, że istnieje taki kraj jak Polska). Po chwili pogawędki, wyciągnął dłoń przebić piątkę, że niby to fajny ziomek ze mnie – kiedy przesunąłem rękę, którą trzymałem na kieszeni, a w której znajdował się czytnik książek, na tej właśnie kieszeni poczułem czyjś dotyk. Nie wiem skąd u mnie taki samoobronny instynkt, ale automatycznie dotknąłem kieszeń, ale zamiast złapać ludzką dłoń, w ręce została mi… pusta butelka po wodzie.

Dwie minuty wcześniej dwie młode dziewczyny ostrzegały mnie nawet, żebym uważał w tej okolicy. Sam więc byłem sobie winny. Jaki wniosek? Nie spacerować z wypchanym plecakiem, wszystko trzymać w wewnętrznych kieszeniach, drogocenne rzeczy (w tym paszport) zostawić w hotelu (najlepiej w sejfie). A zatem popełniłem wszystkie możliwe błędy – jeden za drugim.

Świadkami zdarzenia było dwóch czarnoskórych mężczyzn, którzy postanowili “zaopiekować” się mną, tj. doprowadzić tam, dokąd szedłem, czyli na plażę. Zaoferowali się też, że po drodze zaprowadzą mnie do miejsca, gdzie będę mógł kupić kartę SIM do telefonu, żebym mógł korzystać z ubera. Tym miejscem okazał się być… warsztat samochodowy. Nie wiedziałem do końca, czy chcą mnie oszukać, a może okraść – w sumie chciałem się z tej sytuacji jak najszybciej wymiksować. Podejrzewałem też, że być może po dojściu na plażę, będą chcieli otrzymać zapłatę za swoją “opiekę”. Na szczęście nic takiego się nie stało – strach ma wielkie oczy, ale każdy scenariusz wydawał mi się realny.

Niestety to wszystko przelało czarę goryczy i moja niechęć do Durbanu była już przypieczętowana. Od tamtej chwili postanowiłem poruszać się już tylko taksówkami i uberami. Z taksówek szybko zrezygnowałem, bo już pierwszy kierowca wymyślił sobie ceny z głowy, ale za to Uber okazał się dość sprawny i rozsądny cenowo (oprócz tego, że pierwszy kierowca ubera przejechał koło mnie w ogóle nie zwracając uwagi, że na niego czekam…).

Kolejnym punktem zwiedzania miał być stadion piłkarski wybudowany na mistrzostwa świata, a właściwie wjazd na platformę widokową, skąd widać panoramę miasta (skywalk). Po zakupie biletów i godzinie czekania, poinformowano chętnych, że ze względu na silny wiatr, wjazd na platformę został odwołany… W tej sytuacji – w oczekiwaniu na nocny autobus do Pretorii – postanowiłem spędzić resztę dnia w dzielnicy o pięknej nazwie Florida – to typowo mieszkalna dzielnica z restauracjami i pubami (taka skromniejsza Saska Kępa). Tutaj kolejny raz doświadczyłem dziwnej sytuacji – siedząc sobie spokojnie z kawą, przez dłuższy czas ktoś mi się przyglądał, a właściwie mojemu komputerowi. Na szczęście obsługa kawiarni wyprosiła delikwenta… Obsesja czy faktyczna obawa?

Zaraz… napisałeś nocny autobus do Pretorii? Postradałeś zmysły? OK, pewnie wiedząc, jak ciężki będzie to dzień, nie dodawałbym sobie atrakcji w takiej postaci, ale jako że loty last minute były już wykupione, postanowiłem trzymać się planu. Pewnie chcecie zapytać w tym miejscu – kto podróżuje takimi autobusami nocnymi. Tak, są to głównie czarni, ale nie spotkałem się z żadnymi ryzykownymi zachowaniami – w sumie podróż uznaję za bezpieczną, a sam autobus rejsowy za wygodny. Nieco gorzej wyglądał sam dworzec autobusowy w Durbanie – na szczęście przewoźnicy mają tam swoje poczekalnie z kasami, gdzie można spokojnie i bez większych obaw zaczekać.

Czy w Durbanie jest aż tak nieciekawie? Ciężko mi wydać jednoznaczną opinię, ale w porównaniu z Johannesburgiem i oczywiście Kapsztadem, nie ma tu zbyt wielu atrakcji. Wrażenie robią na pewno potężne budynki kolonialne w samym centrum miasta. Jeden z nich – miejski ratusz – jest przy okazji siedzibą biblioteki i muzeów. Wydaje mi się, że – jeśli rozważacie wyprawę do Durbanu – warto rozejrzeć się wcześniej za lokalnym przewodnikiem, który ułoży plan zwiedzania i pomoże dotrzeć do najbardziej interesujących miejsc. Ja sam miałem z tym problem – może po prostu nie ma ich tam aż tak wiele?





 

 

Dlaczego opisuję te doświadczenia? Na pewno nie chcę nikogo straszyć, ani zniechęcać; nie mam zamiaru też odgrywać bohatera – zresztą, jak udowadnia ten tekst, wyprawa do Durbanu nie należała ani do zbyt dobrze zaplanowanych, ani zbyt udanych. Opisałem swoje własne błędy, żebyście Wy nie musieli ich popełniać, ale też po to, żebym sam mógł następnym razem lepiej przygotować się na różne okoliczności i pomyśleć o jeszcze kilku rzeczach przed wyjazdem. Na dziś pewnie nigdy już nie zaplanowałbym wizyty w Durbanie i zasadniczo odradzam ją też innym, ale wpłynęły na to pewnie najmocniej negatywne doświadczenia niemające z samym miastem aż tak wiele wspólnego.

Z chęcią dowiedziałbym się od osób, które miały okazję spędzić więcej czasu w Durbanie, jakie odniosły wrażenia na miejscu – będę wdzięczny za każdy komentarz lub wiadomość. 

1 komentarz

  1. ja

    nie zgodzę się z Twoimi spostrzeżeniami. ja mam niesamowicie pozytywne wspomnienia z durbanu. Powiem tak, przed wyjazdem trzeba zrobić solidny research. Pewnie coś tam czytałeś, ale to pewnie za mało. trzeba wiedzieć co się chce zobaczyć, co robić, mieć oczy wokół głowy, być aż nad to przezornym i najlepiej mieć tam na miejscu kogoś zaufanego; niech to nawet będzie przewodnik. Dopiero wtedy można poczuć różnicę i w pełni cieszyć się urokami tego miasta. A jest ich naprawdę sporo. Tylko, jak mówię, trzeba być dobrze przygotowanym.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Masa Perłowa to blog i kanał YouTube o podróżach do miejsc mniej popularnych, ale niezwykle ciekawych