Jeśli obudzi Cię pisk rybitw i poczujesz wysoką wilgotność powietrza, to znak, że dotarłeś do Trójmiasta. Tym razem zależało mi, żeby cały czas poświęcić na Gdynię, która jest chyba moim ulubionym miastem z aglomeracji nad Zatoką Gdańską, ale chyba też najmniej znanym. Nie, nie będę opisywać spacerów po orłowskiej plaży, bulwarem, czy ulicą Świętojańską. Nie zwiedzałem również Daru Pomorza ani Błyskawicy, Muzeum Oceanograficznego, ani nie przyglądałem się kształtom Sea Towers. Co innego więc można robić w Gdyni?
Zobaczyć nowe Muzeum Emigracji, odnowiony peron w Redłowie, podpatrzeć, co dzieje się w okolicach Kolibek i spontanicznie podążyć (nieistniejącym) szlakiem miejskich murali.
Nowy peron w Redłowie cieszy i bawi (dosłownie!) mieszkańców Trójmiasta już blisko dwa lata, a każdy kto podróżuje SKM-ką wie, że radość i zabawa to zwykle ostatnie rzeczy, na jakie można liczyć podróżny (mnie osobiście korzystanie z SKM-ek kojarzy się: z „kanarami”, przeciekającymi, niechroniącymi przez morskim wiatrem wiatami i nocnym czekaniem na odjeżdżającym raz na godzinę pociąg).
Stacja Redłowo ze względu na swój nowy unikalny wygląd chwalona jest przez dosłownie wszystkich. Niby zmiany niewielkie, ale jaka odmiana: najbardziej, bo już z odległości kilkunastu metrów, zwraca uwagę wielki szyld „Redłowo” zaprojektowany przez Filipa Kozarskiego. Towarzyszą mu jeszcze dwa mniejsze „hot dogi” i „kasa biletowa”. Największą frajdą są jednak interaktywne „dymki”. Tam, gdzie wyświetlany jest kierunek, w którym odjeżdża pociąg, po naciśnięciu przycisku pojawiają się różne zabawne komunikaty. Mój był wprawdzie trochę czerstwy („Życie to pudełko czekoladek”), ale ten, który pojawił się w momencie odjazdu pociągu „Do zobaczenia”) był bardziej adekwatny i cóż – po prostu najzwyklej sympatyczny. Kto by pomyślał, że peron stanie się atrakcją turystyczną Gdyni!
Nie wsiadam jednak do kolejki, ale postanawiam przejść odległość jednej stacji na piechotę, tym samym docierając do Kolibek.
Cóż mnie przygnało do Kolibek? Rozlegające się po całym Orłowie dźwięki przygotowań do Globaltici i… garowóz z pierogami. To tylko kilkadziesiąt metrów za domem handlowym Klif w stronę morza. Tu mieści się zabytkowa XIX-wieczna wozownia służąca dziś na centrum kulturalne (choć to określenie trochę na wyrost patrząc na stan wnętrza, ale nie ma co szukać dziury w całym), w którym akurat tego dnia odbywały się warsztaty jogi (cóż oni robili ze swoimi ciałami!). Wieczorami grają tu zwykle didżeje, a do sąsiadującego parku, gdzie rozgościły się instalacje artystyczne, w weekendy zjeżdżają rodziny z dziećmi.
Nieco dalej znajdują się budynki organizacji TuBaza, której działalność można określić jako edukacyjną i kulturalną. Podczas mojej wizyty nikogo tam wprawdzie nie było, ale kartki na drzwiach sugerowały, że kilka minut wcześniej zakończyły się warsztaty tapicerskie. Ale to nie wszystko: odbywają się tu projekcje filmów, warsztaty architektoniczne, czy nauka gry na… wietrznej harfie.
Pierogi kosztowały fortunę, ale niedobrana para: sprzedawczyni i kucharz odstawiali swoimi pyskówkami i minami niezły kabaret. Uznaję więc, że w cenę wliczona była opłata za ich show…
W przejściu podziemnym przy stacji Orłowo zauważyłem tez mural, dzięki któremu w mojej głowie zakiełkowała myśl o wybraniu się na wycieczkę śladami gdyńskiego streetartu.
To wprawdzie gdańska Zaspa najmocniej kojarzy się z kulturą streetartową, ale Gdynia wcale nie pozostaje tak bardzo w tyle. Różnice są zasadniczo dwie: nie sporządzono do tej pory praktycznej trasy po gdyńskich muralach (czekam i wtedy przyjadę jeszcze raz!) i tematyka streetartu zdecydowanie odbiega od tej gdańskiej (kojarzącej się z Solidarnością, Stocznią i Wałęsą). Nieco porządku próbuje wprowadzić stowarzyszenie Traffic Design, które w od kilku lat (zawsze w czerwcu) organizuje coroczny festiwal sztuki streeartu. Moja wyprawa nie była więc ani zaplanowana, ani w żaden sposób zorganizowane. Gdybym nie zdecydował się na pieszą wycieczkę do Muzeum Emigracji (o czym poniżej), to pewnie niewiele bym tak naprawdę zobaczył. Oczywiście to, na co udało mi się trafić to tylko wierzchołek góry lodowej, ale biorąc pod uwagę, że do tych wszystkich miejsc dotarłem zupełnie intuicyjnie, uważam za niezły wyczyn.
Na koniec o wspomnianym już wcześniej Muzeum Emigracji. Znajduje się ono tam, gdzie diabeł mówi w Gdyni dobranoc. Jeśli na mapach Google’a w telefonie wygląda jakoby znajdowało się rzut beretem od skweru Kościuszki, to jest to informacja wprowadzająca w błąd. Najlepiej więc tu przyjechać rowerem (niestety miasto nie ma jeszcze siatki publicznych stacji rowerowych – a szkoda), albo autobusem (z tym tylko, że kurs lepiej sprawdzić wcześniej, bo nie są one regularne). Ale oczywiście ta lokalizacja nie jest przypadkowa – dawniej mieścił się tu Dworzec Morski, z którego przez lata wypływały transatlantyki (choćby słynny Batory) z tysiącami pasażerów-emigrantów szukającymi lepszego życia w USA, Brazylii i Argentynie, a dzisiaj zawijają tu wycieczkowce ze Skandynawii. W odnowionym budynku przy ulicy Polska 1 gości witają otwarte przestrzenie, a wielka przeszklona ściana z widokiem na port zdaje się dosłownie mówić, że ten dworzec to właśnie takie „okno na świat”.
Samą „emigracyjną” ekspozycję ogląda się (a może lepiej doświadcza?) na piętrze, nieco wyżej z kolei otwarta działa restauracja z widokiem na port. Wstęp do muzeum jest bezpłatny.
Koncepcja wystawy opiera się na tych samych założeniach, co ekspozycja w warszawskim Muzeum Żydów Polskich Polin, czyli multimedialne fajerwerki w miejscu eksponatów (kilka oryginałów, takich jak butelka po szampanie, czy prywatny album ze zdjęciami to rzeczy znalezione w czasie remontu dworca), wszystkiego tu można dotknąć, (prawie) na wszystkich usiąść i do wszystkiego przyłożyć ucho. Archiwalne zdjęcia, efektowne oświetlenie i oryginalne formaty wystawowe opowiadają historię polskiej emigracji na przestrzeni ostatnich 200 lat: od czasu zaborów, przez okres dwóch wojen światowych, aż do czasów PRL-u i ostatnich wyjazdów zarobkowych do bogatszych krajów Unii Europejskiej.
Cała ta przedstawiona historia mówi jedno: Polacy to naród emigrantów! W Polsce nam źle, zimno i chłodno. Potwierdzają to choćby Mickiewicz, Słowacki, Chopin i Gombrowicz. Dokładne motywacje „uciekinierów” na przestrzeni lat oczywiście się zmieniały i ekspozycja świetnie o tym opowiada, tłumacząc zawiłe okoliczności społeczno-polityczne, snując opowieści o kolejnych rewolucjach i coraz to nowych „ziemiach obiecanych”. Ciekawie w tym wszystkim przedstawia się też rola Gdyni – młodego miasta portowego, z którego to właśnie odpływali Ci emigranci w międzywojniu wielkimi transatlantyki. Najsłynniejszym takim statkiem był MS Batory, którego historii poświęcona jest zresztą jedna z sal muzeum. To tutaj zobaczyć można ogromnych rozmiarów makietę statku – jak dla mnie punkt kulminacyjny zwiedzania. Zdjęcia, które tu zostały wyeksponowane, uświadamiają w jakich warunkach podróżowano w najbardziej luksusowych klasach – trzeba przyznać, że robi to wrażenie, choć domyślam się, że większość chłopów spała w najlepszym wypadku na zwykłych pryczach. Jest coś wzruszającego w śledzeniu opowieści o emigracji – pewnie dlatego, że nierozerwalnie łączą się z pożegnaniami.
Co powinienem zobaczyć w Gdyni następnym razem? Jakie są Wasze ulubione miejsca w tym mieście? Czekam na komentarze!
Jako potwierdzenie tego, że artykuł jest świetny powiem tyle, że zaskoczyłaś nawet mieszkańca Gdyni. Well done.
W Gdyni mam dwa ulubione miejsca. Pierwszym jest Klif Orłowski, a drugim Muzeum Emigracji, które w nowoczesny sposób pokazuje historię emigracji Polaków. Uważam, że tych miejsc nie można pominąć będąc w Gdyni 🙂
Znam Gdynię całkiem nieźle, bo zjeździło się co swoje podczas delegacji. Miasto nieźle rozplanowane (pewnie dlatego, ze tak młode), czuć nowoczesnego ducha i chociaż w sezonie się zamienia w kurort, to warto też odwiedzić je jesienią czy zimą. Szczególnie muszę pochwalić tutejsze hotelarstwo, widać, ze jest na wysokim poziomie. Odwiedziłem wiele hoteli zarówno w 3city jak i w innych miastach Polski, ale jeden z Waszych mnie kupił 🙂 Nadmorski. I nic więcej już nie dodam Panowie.
A bloga – jak wskazują statystyki – czytają też Panie 🙂
Uważam, że jest wiele ciekawych i fajnych miejsc do zwiedzenia w Gdyni. Jednak będąc ostatnio u kolegi, postanowiliśmy wieczorem pojechać samochodem zobaczyć te murale na ścianach budynków. Powiem tak, zrobiło to na mnie ogromne wrażenie w szczególności w nocy. Polecam to miejsce. PS. Dzięki za podpowiedź co do mniej znanych miejsc w Gdynii
Cieszę się, że tekst okazał się pomocny!
To prawda, że Gdynia to zupełnie inne od Gdańska czy Sopotu. Ja będąc w delegacji udało mi się na parę godzin wyskoczyć samochodem do Muzeum Emigracji i przyznam szczerze warto było!