Peszawar: miasto kwiatów, miasto smogu [WIDEO]

3 Komentarze |

Miasto smogu

Peszawar na zachodzie Pakistanu, którego mongolską nazwę tłumaczy się jako “miasto pogranicza”, określa się też mianem “miasta kwiatów”. To tu dom znajdowali imigranci z Azji Środkowej, to tu była największa baza dziennikarzy, którzy relacjonowali wojnę w odległym o 60 km Afganistanie i to do dziś jedno z najciekawszych, a jednocześnie najbardziej zachowawczych pod względem kulturowym miejsc w kraju. Choć zamiast kwiatów, w mieście znacznie łatwiej dostrzec jest smog, Peszawar okazał się oryginalnym punktem styku z kulturą Pakistanu, a w szczególności gościnnością Pasztunów – rdzennego ludu tego rejonu świata.

Mój pobyt w Peszawarze miał potrwać jeden dzień – w ostateczności zeszło mi się prawie trzy. Nie, nie dlatego, że miasto okazało się na tyle urokliwe i pełne atrakcji, ale z zupełnie innego powodu. Przez 3 dni nie można było bowiem wydostać się z miasta. Dlaczego? To dłuższa historia.

Przedłużony pobyt

W 2010 roku Asia Bibi, chrześcijanka mieszkająca w Pakistanie, wdała się w spór ze współpracownikami, który oskarżyli kobietę o bluźnierstwo przeciwko islamowi. Została ona skazana na śmierć przez powieszenie i trafiła do więzienia, gdzie oczekiwała na wykonanie wyroku. Sprawa kobiety wróciła jednak na wokandę i sąd wyższych instancji dopatrzył się nieprawidłowości w sposobie prowadzenia sprawy i odrzucił pierwotny wyrok. W dniu mojego lądowania w Pakistanie Asia Bibi została uniewinniona. Wydarzenie to spowodowało protesty ekstremistycznych grup islamskich, których członkowie zablokowali drogi wyjazdowe z największych pakistańskich miast. W ten sposób domagały się ponownego procesu dla kobiety, na co rząd pakistański ostatecznie przystał chcą rozmontować krytyczną sytuację w kraju.

Stare Miasto Peszawar Pakistan
Stare Miasto Peszawar Pakistan

Pierwsza przejażdżka spalinową rikszą

Drugiego dnia pobytu w Peszawarze – nie do końca świadomy tego, co się dzieje – z trudnością dotarłem na dworzec autobusowy. Ale nie było warto i tak tam jechać, co bezskutecznie próbował mi wytłumaczyć kierowca Careema (to klon Ubera działający w krajach Bliskiego Wschodu i Azji Południowej). Autobusy nie jeździły i nikt nie wiedział, kiedy ponownie wszystko wróci do normy. Na dodatek właśnie zaczął padał deszcz, na dworcu nie było wifi i nie mogłem poinformować osób, które czekały na mnie w Islamabadzie, że nie przyjadę. Mój plan rozsypał się jak domek z kart. Wtedy już wiedziałem, że sytuacja może być bardziej krytyczna niż początkowo mi się zdawała. Choć inni równie nieświadomi pasażerowi byli znacznie mniej zdenerwowani sytuacją, nie chciałem bezczynnie siedzieć w poczekalni. Postanowiłem wrócić do miasta – pytanie brzmiało tylko: jak, skoro w okolicy nie było żadnych taksówek. Nagle – niczym rycerz na białym koniu – zjawiła się riksza – kierowana przez mężczyznę zakrytego od stóp do głów białymi prześcieradłami. Po krótkich negocjacjach byłem już w drodze do KFC, przy którym znajdował się mój hotel (nie ma sensu podawać kierowcy jego nazwy – i tak znacznie lepiej będzie kojarzył nazwę fastfoodowej restauracji). To była moja pierwsza przejażdżką pakistańską rikszą, które – w przeciwieństwie do tych indyjskich – mają silniki spalinowe i prują przez miasto z oszałamiającą prędkością wciskając się pomiędzy samochody i wykonując szalone akrobację. Czasami taka jazda może być naprawdę psychodeliczna – szczególnie jeśli kierowca włączy oświetlenie rikszy i pakistańską muzykę (lub recytację Koranu).

Pierwsze ważenie

Smog na ulicach Peszawaru potrafi być zabójczy – szaro-brązowe niebo to druga rzecz, na którą zresztą zwróciłem uwagę po wylądowaniu. Pierwszą były tłumu ludzi, które czekały na lotnisku. Zastanawiałem się wtedy, czy ci ludzie przyszli na lotnisko protestować, czy może to strajkujący pracownicy portu? Okazało się, że to rodziny czekające na podróżnych. To taka pakistańska tradycja – na powitanie przylatującego do kraju ojca lub brata pracującego najczęściej z Emiratach lub Arabii Saudyjskiej przychodzą całe rodziny. A jak wiadomo, w krajach muzułmańskich, te klany potrafią być naprawdę duże. Czasem na jednego pasażera przypada nawet 10 osób oczekujących.
Na mnie też ktoś czekał na lotnisku – najpierw służby bezpieczeństwa, które pewnie już od startu w Dubaju spodziewały się trochę innego typu pasażera, a później taksówkarze. Agenci, przy drapieżnych niczym sępy taksówkarzach, okazali się być wręcz mili. To w końcu ich praca, żeby zadbać o moje bezpieczeństwo. Taksówkarze, a właściwie kierowcy prywatnych samochodów, nie mieli wstydu rzucając absurdalne kwoty za przejazd – nawet pięć razy więcej niż faktyczna cena takiej przejażdżki.

Podróż w czasie i przestrzeni

Kiedy jednak zauważyli, że nie przystanę na ich wygórowane stawki, pooburzali się nieco pod nosem i w końcu jeden przystał na moje warunki. A że nie wiedział, gdzie jest mój hotel, zabrał mnie przejażdżkę dookoła miasta licząc na łut szczęścia, że gdzieś dostrzeże szyld obiektu. Może i dobrze, że moim pierwszym punktem styku z Pakistanem były brudne ulice Peszawaru – to było dobre wprowadzenie do kultury tego kraju i w sumie nic już dalej mnie bardziej nie zszokowało: brud na ulicach, korki, chaos, brak chodników, czy samowolki budowlane okazały się być już codziennością.
Podobnie jak mozaika twarzy i strojów. Peszawar znajduje się tuż przy granicy z Afganistanem i zamieszkują go Pasztuni – lud, dla którego własne tradycje plemienne są nawet ważniejsze niż zasady muzułmańskie. Jeszcze w samolocie zobaczyłem twarze, które można by zobaczyć na ulicach Europy Wschodniej: blondynów, czy rudych. Gdy podróżowałem w głąb Pakistanów, gdy ktoś pytał o mnie moich znajomych, odpowiadali oni dla żartu i z chęci ucięcia dyskusji, że jestem Pasztunem. Ich stroje, nakrycia głów i twarze sprawiają, że w sekundę przenosimy się w czasie i przestrzeni. Już wtedy wiedziałem, że jestem gdzieś naprawdę daleko.

Bazar szmuglerów

Pierwszego dnia w Peszawarze wybrałem się na peryferia miasta, żeby zobaczyć, jak wygląda bazar szmuglerów. Nic tam jednak nie było sprzedawane spod lady, a bazar był tak naprawdę kilkunastoma pawilonami sporych rozmiarów, w których sprzedawano dosłownie wszystko: od sprzętu AGD po części samochodowe. To towary przywiezione z Afganistanu, które trafiły tam w ramach pomocy NATO. Ich ceny są znacznie niższe niż w mieście i dlatego cieszy się on niezmienną popularnością. Niepisaną regułą jest jednak zakaz hurtowego wwożenia tych towarów do miasta. Bagażniki samochodów i pakunki riksz zmierzających w kierunki Peszawaru są kontrolowane przez policję skarbową, co brzmi trochę absurdalnie, bo w końcu ten bazar jest jednym wielkim centrum nielegalnej wymiany handlowej.
Na terenie bazaru w restauracji Baba Wali po raz pierwszy spróbowałem biryani, czyli tradycyjnego dania dla tego regionu (mocno doprawiony ryż z baraniną) – okazało się, że moi znajomi z Couchsurfingu prowadzą potężną grupę dla lokalnych foodies, a więc o wybór najlepszego miejsca z jedzeniem nie musiałem się martwić. Przy okazji moje pierwsze doświadczenia z kuchnią pakistańską zostały skrzętnie zarejestrowane i opublikowane. Później nawet ktoś w Karaczi – na drugim końcu kraju – mówił mi, że widział te filmy…

Dziedzictwo Peszawaru

Pozytywnym zaskoczeniem była wizyta w muzeum miejskim, które swoimi zbiorami udowadnia, że Peszawar i cały region Chajber Pasztunchwa to miejsca o bogatej historii i tradycjach. Kolekcja przedmiotów z czasów istnienia buddyjskiego państwa Gandhāra jest największą tego typu na świecie – oprócz niesamowitych posągów buddy, można zobaczyć starożytne monety i przedmioty użytku codziennego. Instytucja ulokowana jest w historycznym budynku z początku XX wieku, który powstał na cześć królowej Wiktorii. Wybaczam jej, choć nie popieram, że bilet dla obcokrajowców kosztuje ponad 10 razy więcej niż dla mieszkańców.  Ile w końcu takich turystów rocznie tu przyjeżdża? Jeszcze większe wrażenie robią budynki uniwersyteckie Islamia College. Wybrałem się tam dwa razy: pierwszy w towarzystwie, które zadbało, żeby mógł zrobić sobie zdjęcia, także ze studentami trenującymi krykieta. Za drugim razem – nie poszło już tak łatwo. Policja chroniąca teren zabroniły mi robić zdjęcia, przystopowała mnie w swoim komisariacie, gdzie zostałem „za karę” musiałem odsiedzieć miły small talk i wypić herbatę. Komendant okazał się pochodzić z okolic miejscowości Czitral na północy kraju, dokąd oczywiście mnie zaprosił. Tego dnia wybrałem się jeszcze do hotelu Pearl Continental, żeby z ostatniego piętra, gdzie działa hotelowa kawiarnia, spojrzeć na fort – dziś baza wojskowa (niewyobrażalny smog utrudniał jednak robienie zdjęć), a potem udałem się na pobliskie Stare Miasto. Wizyta ta była chyba kwintesencją mojego pobytu w Peszawarze i dowodem na niesamowitą gościnność Pakistańczyków: sprzedawcy chcieli być uwieczniania na zdjęciach, zapraszano mnie na czaj i proponowano mi jedzenie. Każdy pytał, jak podoba mi się w kraju i zapewniał, że nic złego mi się tutaj nie przydarzy. I faktycznie nie przydarzyło. W centrum odszukałem food street, domy z czasów kolonialnych, wiekową wieżę zegarową postawioną na część królowej Wiktorii i plac Chowk Yadgar.

Smaki i tradycje Peszawaru

Wieczór spędziłem w restauracji Habibi, gdzie delektowałem się różnymi smakami pakistańskiej kuchni (musiało być to co najmniej 10 różnych dań i kilka deserów) i poznałem smak kaszmirskiej herbaty, która od tamtej pory okazała się nieodzownym elementem każdego wyjścia na miasto. Klimatu miejscu nadawał duet grający na żywo na sitarze i tabli.
Ostatniego dnia wybrałem się do dzielnicy Saddar, czyli nowego miasta. Wizyta wypadła zgodnie z poznanym już schematem: selfie, uściski dłoni, gdzieniegdzie przemykające kobiety w afgańskich burkach koloru masła z orzeszków ziemnych. Ta część była faktycznie nowocześniejsza – więcej też było tu banków, a nawet centrów handlowych na europejską modłę. Wieczorem zaproszony zostałem na wesele, choć jak okazało się na miejscu impreza ta przypomniała raczej wieczór kawalerski. To była świetna okazja, żeby przyjrzeć się tradycjom pakistańskim, ale byłem nieco zawiedziony, ponieważ  nie dowiedziałem się, jak wygląda panna młoda… Niemniej jednak gospodarze stawali na głowie, żeby dogodzić gościom – zarówno w kwestii jedzenia, jak i rozrywek – zamówiony zespół był fenomenalny i nawet jeden z utworów został na pożegnanie wykonany specjalnie dla mnie.

Peszawar wesele Pakistan

Restauracja Habibi Peszawar Pakistan

W Peszawarze – jak nigdzie już później w Pakistanie – widziałem, jak żyją ludzie naprawdę bogaci: posiadający własne biznesy, posiadłości, samochody, wysyłający dzieci do prywatnych szkół, a w barkach trzymający alkohole świata kupione na lotnisku w Dubaju. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że jestem w jakiejś alternatywnej rzeczywistości – to, o czym rozmawiało się w przydomowych ogródkach przy grillu i haszu mocno kontrastowało z tym, co widziałem na ulicach, albo słyszałem od sklepikarzy na stary mieście.

Następnego poranka byłem zdeterminowany, żeby wydostać się do Islamabadu. Udało się dzięki zwykłemu recepcjoniście z hotelu, który zawiózł mnie motorem na stacje autobusową i pomógł znaleźć rozwiązanie…

3 komentarze

  1. San

    Super, bylam w tykm samym czasie w Peshawar I nowshera, swiat jest bardzo malt, Peshawar to moje ulubione miasto w Pakistanie

    Odpowiedz
  2. Easy Surf

    Nie kojarzę protestów, o których piszesz. Czy to było nagłośnione w Polsce? Ważne żeby takie sytuacje były znane w Europie żeby mozna było w odpowiedni sposób zareagować. Druga kwestią jest smog. Myślałem, że to Polska szczególnie Kraków jest pod tym względem liderem

    Odpowiedz
    • @easy surf

      O tych protestach pisały głównie media katolickie, reszty raczej nie interesują tragedie z drugiego końca świata, o ile nie ginie w nich odpowiednio wiele osób.

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Masa Perłowa to blog i kanał YouTube o podróżach do miejsc mniej popularnych, ale niezwykle ciekawych