Şanlıurfa – błogosławione miasto. Miejsce pielgrzymek, uniesień religijnych, spotkań rodzinnych i hucznych kurdyjskich wesel. Przynajmniej ja je tam zapamiętam.
Do Błogosławionego Miasta docieram z Mardinu. W autobusie mój współpasażer przedstawia się jako Burak. Ciebie też miło poznać, Burak. Decyduję się zatrzymać polskie znaczenie tego imienia dla siebie. Zresztą komunikujemy się za pomocą… cukierków. Burak wyciąga całą garść słodyczy z torby i próbuje mi je wszystkie jakoś podarować. Nie lubię za bardzo cukierków, więc dziękuję, ale odmawiam. Ten nagle mówi, że jest policjantem i pokazuje mi broń. Szybko zmieniam więc zdanie i moja pięść jest już pełna słodyczy. W tym momencie dochodzimy wspólnie do wniosku, że potrzebny nam jednak słownik, żeby uniknąć dalszych niezręcznych sytuacji i nieporozumień. Pierwsze koty za płoty – dalej rozmowa pozbawione jest już niezręczności. Mój autobus wypchany jest po brzegi, podobnie jak wszystkie środki komunikacyjne, szczególnie samoloty: w okresie Id al-Adha w podróż po kraju, czy w odwiedziny do rodziny wybiera się dosłownie każdy Turek.
Święto Ofiarowania to największa uroczystość religijna dla muzułmanów – zwykle rozpoczyna się 3 lub 4 dni po rozpoczęciu pielgrzymki do Mekki i związana jest z upamiętnieniem ofiary złożonej przez Abrahama Bogu. Początkowo miał być to jego syn – Izmael, jednak ostatecznie prorok w ofierze złożył zwierzę – barana. Do dziś – na pamiątkę tych wydarzeń – każdy ojciec rodziny składa w ofierze wielbłąda, krowę lub wspomnianego baranka właśnie. Zwierzę musi być zabite rytualnie; następnie mięso dzielone jest na trzy części: dla potrzebującym, dla rodziny i na potrzeby wspólnej kolacji. Obecnie zabicie zwierzęcia zleca się głównie rzeźnikom, ale stara tradycja kultywowana jest przez niektórych muzułmanów nawet w tak dużych miastach jak Stambuł (choć wątpliwe, żeby ktoś w tak centralnym miejscu jak Taksim planował zabijać krowę…).
Miasto jest silnie związane z postacią Abrahama (lub Ibrahima jak nazywają go muzułmanie). To właśnie tu miał się on rzekomo narodzić.
Jednak w Şanlıurfie, jakieś 1300 km od największego miasta Turcji, tradycje mają się dobrze – zwłaszcza, że to właśnie miasto silnie związane z postacią Abrahama (lub Ibrahima jak nazywają go muzułmanie). To właśnie tu miał się on rzekomo narodzić. Nie do końca to chyba prawda, bo choć Biblia wspomina miejsce o nazwie Ur, to historycy wskazują raczej na miejscowość na terenie dzisiejszego Iraku. Faktem jest, że to jednak Şanlıurfa jest celem pielgrzymek muzułmanów, a dokładnie grota, która uznawana jest za miejsce narodzin Ibrahima. Znajduje się ona na terenie meczetu Mevlid-I Halil Magarasi. Wierni są tak często poruszeni tą wizytą, że nie potrafią ukryć swoich emocji – to taki moment, kiedy po prostu chowasz aparat fotograficzny do torby, bo nie chcesz w żaden sposób urazić niczyich uczuć.
Związki proroka z miastem tu się jednak nie kończą. Według legendy, już jako dojrzały mężczyzna Abraham wyraził dezaprobatę wobec rządzącego Urfą króla Nimroda, który sam uważał się za boga, niszcząc jego podobizny, do których modlili się mieszkańcy miasta. Rozgniewani wzniecili ogień, w który rzucili proroka. Ten jednak cudem ocalał: ogień zmienił się w jezioro, a niedopałki – złotawe karpie. Wokół zbiornika wodnego wyrósł zaś ogród różany. Tymczasem księżniczka Zeliha, córka Nimroda, zobaczywszy w jak cudowny sposób Abraham został ocalony, zdecydowała porzucić się politeistyczne wyznanie swojego ojca. Ten ze złości także rzucił ją w ogień i z bezwzględnością przyglądał się, jak płomieni chłonęły ciało córki. W tym z kolei miejscu powstał staw, nazywany źródłem Zelihy lub łzami Zelihy. Dziś w wodzie pływają karpie – uznawane są one za święte i zabronione jest ich łowienie. Ten, kto by tego spróbował, musiałby liczyć się z rychłą śmiercią.
Wokół zbiorników wodnych funkcjonują plenerowe restauracje i kawiarnie, a nad brzegiem źródła Zelihy przesiadują mężczyźni sprzedający karmę dla ryb. Karmienie karpi to tutaj rytuał, ale jeśli któryś sprzedający zażyczy sobie za porcję ziaren więcej niż 1L, to sygnał, że od zbyt długiego przebywania w świętym miejscu, musiał postradać zmysły (lub jest strasznie chciwy)!
Şanlıurfa to wykopalisko legend, mitów, wspaniałych tematów na opowieści. Oto jeszcze jedna z nich: w Edessie (taką nazwę nosiło niegdyś miasto, które rzekomo założono zaraz po biblijnym Potopie) przechowywano Mandylion – chustę z odbiciem twarzy Chrystusa. Dziś nie ma po nim w mieście ni śladu, ale legenda tłumaczy, jak tu trafił. Władca Edessy, król Abgar, ciężko zachorował i poprosił swojego wysłannika, żeby ten udał się do Jerozolimy i sprowadził Chrystusa. Jezus nie mógł osobiście odwiedzić króla, ale na prośbę wysłannika symbolicznie przyłożył chustę do swojej twarzy. W ten sposób powstał portret, który uzdrowił Abgara. Przez wieki w mieście przechowywano uzdrowicielską chustę, ale ostatecznie zaginęła ona w nieznanych okolicznościach. Niektóre źródła utrzymują, że zaginiony Mandylion z Edessy to w rzeczywistości Całun, który dziś można oglądać w Turynie…
Fale wierzeń i grup etnicznych przesuwały się stale przez ten region przez tysiąclecia. Dziś Şanlıurfa zamieszkiwana jest głównie przez Kurdów – a o ich zwyczajach miałem dowiedzieć się jeszcze czegoś tego samego wieczoru.
Mój nocleg zarezerwowany był w pensjonacie, do którego lepiej pasuje mi określenie motel. Jako że kolejna noc szykowała się na bezsenną (wczesny lot powrotny), zależało mi, żeby tej dobrze się wyspać. Ku mojemu przerażeniu, po powrocie do pokoju (swoją drogą oryginalnie urządzonego, w stylu folkowym: na ścianach wisiały piękne futra i skóry, na podłodze leżał etniczny dywan), okazało się, że tak naprawdę to dom weselny i za chwilę miało rozpocząć się kurdyjskie wesele. Przeciskając się przez tłum kobiet (na początku gościły tu same panie), oberwało mi się wzrokiem od nie jednej paru oczu. A już potem muzyka (w sumie lepsza niż na polskich weselach, choć domyślam się, że podobnego kalibru) stawała się z minuty na minutę coraz głośniejsza, a ściany w moim pokoiku drżały od siły decybeli. Szybko przejrzałem recenzje pensjonatu na stronie z hotelami w poszukiwaniu opinii i przestróg: ktoś żalił się, że nie przespał całej nocy ze względu na podobne wesele. Nie wróżyło to zbyt dobrze mojemu snowi. Ale – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – impreza skończyła się ostatecznie jeszcze przed północą i jedyne co docierało do moich uszu to odgłosy zbieranych talerzy i szklanek. W sumie to dobrze, bo – mimo, że w nim nie uczestniczyłem – czułem się na tym weselu jak intruz. Zresztą obsługa hotelu powinna raczej uprzedzać o takich sytuacjach…
Ale niektóre sytuacje przewidzieć ciężko. W drodze na lokalne lotnisko do autobusu wsiada dwóch policjantów; legitymują każdego, kto wygląda i zachowują się “inaczej”, czyli np. samotnie podróżujących blondynów. Wyszło na to, że byłem jedyną taką “podejrzaną” osobą. Właściwie prawie mnie to nie zdziwiło, bo znajdujemy się przecież zaledwie 50 km od granicy syryjskiej. Nie padają wprawdzie żadne nazwy, podejrzenia, asocjacje, ale następuje drobiazgowe przeszukiwania mojego bagażu, telefonu, komputera i aparatu fotograficznego. Padają pytania o cel podróży, wertowanie paszportu, zaciekawienie niektórymi stemplami. Kiedy zadaję pytania o cel tego zatrzymania i w ostateczności domagam się kontaktu z ambasadą (trochę blefując, bo wierzyłem, że jednak poradzę sobie sam), nagle nikt nie zna angielskiego. Sytuacja robi się nerwowa, do odlotu pozostało coraz mniej czasu. W końcu policjanci stwierdzają, że chyba nie mam tego, czego szukają i faktycznie jestem tu tylko po to, żeby zobaczyć grotę Abrahama, zjeść kebaba w stylu Şanlıurfa i napisać ten artykuł na bloga. Na koniec domagają się jeszcze mojego numeru telefonu, twierdząc że to na wypadek, jakbym jednak jakimś cudem nie dotarł do Stambułu.
Po powrocie do Polski postanowiłem napisać maila z zapytaniem, jak powinienem zachować się w takiej sytuacji. Trochę z ciekawości, trochę ku przestrodze. Odpowiedź była mało satysfakcjonująca. Radca – choć przyznał, że zna za mało szczegółów, żeby analizować konkretnie moją sytuację, pogroził mi palcem, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP kategorycznie odradza podróże do wschodniej i południowo-wschodniej Turcji…
Udało mi się także odwiedzić Sanliurfe – w poście brakuje jeszcze jednaj Ciekawej rzeczy – muzeum miejskiego w którym, co smutne, na świeżym powietrzu leżą zabytki sprzed kilkuset lat :/
Abraham miał złożyć w ofierze syna Izaaka, nie Izmaela 🙂
Racja! Izmael to ten starszy syn! Ach, te biblijne historie!