Z całą pewnością można powiedzieć, że podróż do chilijskiego Valparaíso jest jak wycieczka na koniec świata, gdyż za zachód od miasta rozpościera się już tylko Ocean Spokojny. W Santiago wystarczy wsiąść w jednej z regularnie odjeżdżających autobusów, żeby po blisko dwugodzinnej jeździe poczuć się jak w raju. Nazwa miasta w dosłownym tłumaczeniu to przecież „rajska dolina”!
Valparaíso to drugie największe miasto w kraju, choć w ogóle tego nie widać. Brak tu miejskiego zgiełku, charakter miasta określa raczej jego port i malownicze położenie. Na wzgórzach bowiem znajdują się zabytkowe dzielnice miasta – te, dla których przyciągają tu turyści z całego świata, szczególnie po tym, jak w 2004 roku zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To dzięki takiemu osadnictwu miasto znane było także jako małe San Francisco. Są tu jednak też miejsca, gdzie zamiejscowi wybierać się nie powinni – na szczęście ostrzegają przed tym lokalni mieszkańcy (warto więc nauczyć się paru zwrotów po hiszpańsku, choćby po to, żeby uratować własny tyłek przed gangsterami).
Trzymając się więc bezpieczniejszych tras, nie sposób nie natrafić na ogrom małych kawiarni, restauracji i sklepików z rękodziełem – najczęściej jedno miejsce pełni te wszystkie funkcje jednocześnie. To przecudny labirynt wąskich alejek z kolorowymi domami i wyłaniająca się na każdym rogu sztuką uliczną (kolorowe drzwi, mała architektura, murale).
Ale nie zawsze Valparaíso było tak serdeczne turystom – to ostatnie 15 lat przyniosło zmiany we wcześniej nieco zapomnianym porcie. Po latach stagnacji znów w świat odpływają stąd chilijskie owoce i zawijają wycieczkowce opływające Amerykę Południową. Po ilości hosteli można też wnioskować, że to mekka backpackerów.
Valparaíso posiada też brzydszą siostrę – choć może brzydsza to krzywdzące określenie. Jeszcze tego samego dnia wybrałem się zobaczyć pobliskie miasteczko Viña del Mar (w tłumaczeniu: Miasto Ogrodów; świetne mają te nazwy!) słynące z pięknych plaż. Mnie jednak pogoda niestety nie dopisała – na plaży legnąłem dopiero w Montevideo!
0 komentarzy