Downtown to część Los Angeles, która może kojarzyć się z bezdomnymi ze Skid Row, chropowatością art-decowskich budynków i obojętnością meksykańskich sprzedawców biżuterii w Jewelry District. Spacerowanie po ulicach dzielnicy, która jako jedyna ma prawdziwie wielkomiejski charakter to odkrywanie historii amerykańskiej kinematografii i opowieści o fortunach zbitych na lokalnych nieruchomościach. To także starcie z dzisiejszą rewitalizację i gentryfikację nieco sfatygowanej okolicy. Poznajcie amerykańskie miasto wczoraj i jutra – Downtown Los Angeles.
Co znajdziesz w tym artykule?
Ikony architektury
Los Angeles, tak jak każde większe współczesne miasto, walczy o uwagę świata niezwykłymi budynkami – ikonami, które nadałyby miastu unikalnego charakteru, zadbały o rozgłos i poklask i podstemplowały legitymację nowoczesności. W Mieście Aniołów warto zwrócić szczególną uwagę na dwie takie symbole współczesności.
Budynek The Broad to dzieło sztuki – szczególnie ze względu na oryginalną fasadę, nazywaną “woalką”. Choć muzeum otwarto we wrześniu 2015 roku, do dziś ciągną się długie kolejki do wejścia. Washington Post nazwał wprawdzie tutejszą kolekcję high-end trash (wysokiej jakości śmietniskiem), oglądanie olbrzymich kolorowych i bezustannie mrugających eksponatów może sprawić, że odwiedzający poczuje się tu jak Alicja w Krainie Czarów. Dlatego wcale nie trzeba wiedzieć niczego o sztuce współczesnej, żeby świetnie się tu bawić nawet przez 2-3 godziny. Zdecydowanie najpiękniejszy budynek w centrum LA.
Jednak to inny budynek odmienił wygląd Grand Avenue znacznie wcześniej. To sąsiadujący z The Broad – wręcz kosmiczny The Walt Disney Concert Hall, ufundowany przez Lilian Disney, wdowę po słynnym producencie filmowym. Choć architekt – nie kto inny jak słynny Frank Gehry – oddał swój projekt w 1991 roku, budowa – ze względu na rosnące koszty – ciągnęła się latami i kilkakrotnie ją wstrzymywano. W końcu obiekt oddano do użytku w 2003 roku – choć nie bez kontrowersji: niektóre zamontowane na budynku panele odbijały promienie słoneczne w taki sposób, że mieszkańcom pobliskich budynków drastycznie wzrosła w mieszkaniach temperatura i rachunki za zużycie prądu na działanie klimatyzatorów. Z miejsca natomiast doceniono akustykę miejsca: dziś sala koncertowa uważana jest jedną z najlepszych w całych Stanach. Nie jest przeznaczona tylko i wyłącznie na koncerty muzyki poważnej, bowiem odbywały się tu choćby przesłuchania do amerykańskiego Idola.
Trzęsienia ziemi i inwazje sowietów
Downtown jest tożsame nie tylko z opisanymi wyżej “ikonami”, ale też – jak wiele amerykańskich miast – skyscraperami. O ile dziś najwyższym budynkiem na tu jest 73-piętrowy U.S. Bank Tower, za chwilę tytuł ten powędruje do budowanego w północno-zachodniej części centrum 335-metrowego Wilshire Grand Center. Wyścig o sięgnięcia nieba trwa na dobre od końca lat 80-tych – w tym czasie aż 80% wszystkich najwyższych budynków świata znajdowało się w Stanach Zjednoczonych. Choć dziś to jednak już tylko 20% – najwyższe drapacze chmur buduje się dziś na Półwyspie Arabskim, ale panorama centrum Los Angeles jednoznacznie także dziś kojarzy się ze srebrnymi – choć nie wyróżniającymi się niczym szczególnym – wieżowcami.
Przez długie lata władze miasta nie zezwalały na budowę wysokich biurowców – najpierw z obawy przez trzęsieniem ziemi, a w czasach zimnej wojny – atakiem sowieckim. Ostatecznie przeważyły względy ekonomiczne, choć proces wzrostu w góre był długi i stopniowy. Jeszcze po wojnie, architekci miejscy chwalili sobie porządek, jaki narzucało prawo zabraniające budować wyżej niż 13 pięter. Dziś o wysokości budynku decyduje zasobność portfela inwestora. Trend zapoczątkował 40-piętrowy Union Bank Square, który od momentu powstania w 1968 roku był najwyższym skyscraperem centrum przez ponad 20 lat. Sytuację odmienił w 1989 roku wspomniany wcześniej wznoszący się na 310 metrów U.S Bank Tower.
Światła wielkiego miasta
Charlie Chaplin przybył do Los Angeles ponad sto lat temu. Swoją pierwszą pracę podjął w Keystone Studios. W powstających tu filmach dwudziestoparolatek występował jako komik – od samego początku w workowatych spodniach, dopasowanym fraku, małym meloniku i przydużych butach. Te stały się na nieodłącznymi atrybutami Anglika, którego w kilka lat zaczęła kojarzyć publiczność na całym świecie.
Chaplin był też założycielem jednego z pierwszego studia filmowego w USA. W latach 20-tych w Ameryce zaczęły powstawać ich całe mnóstwo: najpierw w Nowym Jorku, a zaraz potem w Downtown LA. Ostatecznie
W Los Angeles Theater (615 S Broadway) w 1931 roku odbyła się premiera “Świateł wielkiego miasta” Chaplina. Artysta pomógł sfinansować powstanie kina – w tym barokowego wnętrza, które rzekomo wzorowano na wersalskiej Galerii Zwierciadlanej. Obiekt znajduje się na amerykańskiej liście zabytków i wraz z innymi historycznymi kinami tworzy Theater District.
Kina rozpoczęły swoją działalność jako sceny wodewilowe – bogatą publiczność zabawiali tu w latach 20-tych i 30-tych bracia Marx, czy Sophie Tucker. Widzowie mogli poczuć się jak królowie – wszystkie siedzenia były wyłożone pluszem, ściany zdobiły drogie marmury, sufity – złote gwiazdy. Koniec świetności przyszedł jednak szybko: w 1922 roku w Hollywood otwarto Egyptian Theater, gdzie zaczęło odbywać się coraz więcej premier filmowych. Po II wojnie większość mieszkańców opuściła downtown na rzecz spokojniejszych przedmieść – tam też zaczęto otwierać galerie handlowe i sale kinowe. Mieszkańcy nie mieli już powodu jeździć do centrum.
W pełni funkcjonalnym i dostępnym dla publiczności obiektem pozostaje dziś jedynie Orpheum, choć częściej niż na film, można tu trafić na koncert rockowy. Wiosną występowali tu Joanna Newsom, Steve Hackett, czy Adam Lambert. Co dzieje się z pozostałymi obiektami? United Artists Theater (dziś The Theater, 929 S Broadway) zamieniono w hotel Ace, niektóre kina służą jako plany produkcyjne programów telewizyjnych i teledysków, albo… siedziby różnych kościołów anglikańskich. W Palace (630 S Broadway) i wspominanym wcześniej Los Angeles Theater odbywają się sporadyczne pokazy filmowe.
Na planie Łowcy Androidów
Kinematografia w duże mierze opuściła nie tylko Downtown, ale także samo Hollywood. Studia filmowe przeniosły do San Fernando Valley już lata temu, ale także tam nie będą urzędować na wieki. Dziś większość filmów – jeśli nie w tańszej Europie – powstaje w miastach takich jak Chicago, Atlanta, czy Toronto, które nie tylko oferują ultra-nowoczesne zaplecze techniczne, ale dodatkowo zachęcają twórców niskimi opłatami i zwolnieniami podatkowymi.
Jedna lokalizacja oparła się jednak trendom – to zlokalizowany w Downtown The Bradbury Building. W klasyku “China Girl” z 1942 roku budynek służył za hotel, w “White Cliffs of Dover” – szpital wojskowy, w “Marlowe” z Brucem Lee – biurowiec. Wreszcie Ridley Scott nakręcił tu futurystycznego “Łowcę Androidów” z 1982 roku co upamiętnia znajdują się wewnątrz plakietka (co ciekawe – akcja filmu rozgrywa się w Los Angeles “za chwilę”, w… 2019 roku). Wisienką na torcie był oscarowy “Artysta”: Bradbury Building “grał” tam … studio filmowe.
Nazwa budynku wzięła się od nazwiska milionera – Lewisa L. Bradbury’ego, który dorobił się fortuny wydobywając złoto w Meksyku. Kiedy przybył do Los Angeles postanowił zainwestować w nieruchomości: wykupił działkę na rogu Broadway i Trzeciej, by postawić tu najbardziej oryginalny budynek Los Angeles – przynajmniej jeśli chodzi o wnętrze. To ono tak działa na wyobraźnie reżyserów: wąskie, zacienione lobby przechodzi w katedralny dziedziniec, do którego przez przeszklony dach wpada naturalne światło i w bardzo różny sposób – w zależności od pory dnia – uwidacznia elementy konstrukcyjne i zdobnicze: włoskie marmury, różowawe cegły, meksykańskie kafelki, filigrany, balustrady z kutego żelaza i staranną stolarkę.
Dziś budynek stanowi atrakcję turystyczną samą w sobie i mieszkańcy budynku i najemcy zezwalają jeszcze na swobodne oglądanie wnętrz i pstrykanie zdjęć, jednak ich stosunek do ekip filmowych jest negatywny. Niezbyt przychylnie odnoszą się do nich zresztą wszyscy mieszkańcy centrum – dzielnicy, która dziś przechodzi wielką przemianę zapoczątkowaną otwarciem stadionu Staples Center. Zaraz za biznesem i sztuką, w okolicę zaczęli powracać także zwykli mieszkańcy Los Angeles. Dla gości otwarto pierwsze od lat hotele. Dla wszystkich – modne restauracje, kawiarnie i pop-up’y. Choć o swoim “filmowych” początkach raczej już nie pamięta, to tu bije serce dzisiejszego Los Angeles.
Od bananów po migdałowe latte
Najlepszym przykładem zachodzącej w dzielnicy gentryfikacji jest Grand Central Market. Budynek od samego początku, tj. od 1897 roku pełnił funkcję komercyjną. Pierwszym większym najemcą obiektu był właściciel delikatesów Ville de Paris. Po wyprowadzce sklepu w 1917, otwarto tu “zielony rynek”. Funkcje bazarku ewoluowały: w miejscu gdzie niegdyś sprzedawano pomarańcze, banany i brzoskwinie, dziś funkcjonuje foodcourt z “domowej roboty” hamburgerami, pastrami i migdałowym latte. Ramen w wersji wegańskiej, świeże ostrygi, chrupiące falafele – te dania można dostać od ręki, ale za kanapkami z bardzo popularnej miejscówki Eggslut trzeba by stać ze dwie godziny. Stoisk serwujących dania kuchni z całego świata jest tu jednak co niemiara, więc każdy hipster i nie-hipster znajdzie tu coś dla siebie. Tłumy bananowej młodzieży i wytatuowanych wąsaczy wypełniają po brzegi halę w godzinach lunchu i wieczorem. Ale nie ściągają tu oni z innych części miasta – oni tu po prostu mieszkają.
To, jak zmienia się Grand Central Market, jest odzwierciedleniem zmian w strukturze społecznej dzielnicy. Jeszcze 10 lat temu było nie do pomyślenia, żeby matki z wózkami spacerowały ulicami South Broadway, a dziś to codzienny widok.
Ostatnim śladem po wcześniejszej dekadzie jest supermarket z “mydłem i powidłem” znajdujący się w podziemiach budynku. Tam można kupić dosłownie wszystko: od opasek uciskowych i krążków ryżowych za $1 po puszkę Lavazzy za $4. Jak nie kochać takich miejsc!
Union Station
Każdy dzień mojego pobytu w Los Angeles planowałem tak, żeby spędzić w Downtown choć kilka godzin. Przypadł mi do gustu bardziej niż kurortowa Santa Monica (którą polecali mi Amerykanie, bo przypomina europejskie miasta), kiczowaty Hollywood Boulevard, czy pstrokaty od billboardów reklamowych Sunset Strip. Dostać się tu bardzo łatwo i to najlepiej komunikacją miejską: większość kursów autobusów rozpoczyna się lub kończy w tych okolicach; dzielnicę obsługuje też metro. Na obrzeżach Skid Row swój dworzec autobusowy ma Greyhound; Megabus zatrzymuje się przy główny dworcu kolejowym miasta – Union Station. W tym miejscu zresztą zaczęła się i zakończyła przygoda z Miastem Aniołów.
0 komentarzy