Erywań i okolice. Zwiedzania Armenii w długi weekend [WIDEO]

0 komentarzy |

Armenia była dla mnie pierwszym zetknięciem z Zakaukaziem. W kraju tym spędziłem niecałe trzy dni: pierwszego dnia zwiedziłem monastyry Norawank i Chor Wirap, zobaczyłem górę Ararat, degustowałem ormiańskie wina i obejrzałem Jaskinię Ptasią. Drugiego dnia oglądałem stolicę kraju – Erywań, a trzeciego wybrałem się do wioski Garni, by zobaczyć tamtejszy Partenon, a na koniec do klasztoru Geghard – było to idealne zakończenie mojego pobytu. Przeczytajcie, obejrzyjcie wideo i oceńcie, czy Armenia to kraj, który znajdzie się na trasie którejś z Waszych najbliższych podróży.

 

Do Erwaniu przyleciałem z Kijowa późnym wieczorem mocno opóźnionym lotem UIA. Jednak już następnego dnia o poranku ruszyłem na zarezerwowaną wcześniej wycieczkę. W jej planach było zobaczenie dwóch klasztorów i wizyta w winnicy. Dlaczego zdecydowałem się na udział w takiej formie zwiedzania? Głównie ze względu na problemy z dotarciem do poszczególnych miejsc transportem zbiorowym. Tym sposobem część atrakcji zwiedzałem w grupie międzynarodowych turystów z firmą Hyur Service. Wszystko odbyło się bez jakichkolwiek problemów i było zorganizowane bardzo profesjonalnie. Przewodnik/pilot był bardzo dobrze przygotowany i prowadził wycieczkę w 3 językach: angielskim, rosyjskim i ormiańskim. Firma ma w swojej ofercie sporo wycieczek jedno- i dwudniowych, a jej pełną ofertę znajdziecie na stronie internetowej. Nocowałem w stolicy Armenii – Erywaniu, który jest świetną bazą wypadową na takie krótkie wycieczki po kraju.

Chor Wirap

Klasztor Chor Wirap był pierwszym punktem programu zwiedzania. Jest to popularne miejsce pielgrzymek, gdyż związane jest z początkami chrześcijaństwa w Armenii. To właśnie w tym miejscu ponad 1700 lat temu więziony był przez króla Tiridatesa Grzegorz Oświeciciel ze względu na fakt, że sprzeciwiał się on uznaniu pogańskich wierzeń. Ostatecznie Grzegorz uzdrowił króla, a ten, wierząc, że to działanie boskie, przyjął religię głoszoną przez uzdrowiciela jako państwową. Tym samym Armenia stała się pierwszym chrześcijańskim krajem na świecie. Klasztor leży niemal u podnóża góry Ararat, którą Ormianie uznają za świętą. Wierzą oni, że to właśnie do tego masywu górskiego przybiła Arka Noego. Znajduje się on również w nazwach i logo niezliczonych instytucji publicznych i firm prywatnych w kraju, od klubów piłkarskich po producenta brandy i wina, a nawet w pieczątce, która wbijana jest w paszport.

 

Ararat – święta góra

Góra Ararat widoczna jest z okolic monasteru Chor Wirap (choć niestety jej szczyt może spowijać mgła), a przy dobrej pogodzie także z Erywania (np. z tarasu widokowego na szczycie Kaskady, o którym piszę poniżej). Ormianie uznają górę za świętość – często rozmawiają z nią (prawie jak z aniołem stróżem), a w domach posiadają obrazy z jej malunkiem. Co ciekawe, góra znajduje się aktualnie… na terytorium Turcji. Jednak tereny, które dziś zamieszkują Turcy, niegdyś były częścią Królestwa Armenii. Najwyższym z kolei szczytem dzisiejszej Republiki Armenii – również w dużej mierze stanowiącym część horyzontu stolicy – jest góra Aragac. Równina Ararat ciągnąca się u podnóża obu wzniesień jest najbardziej żyzną częścią kraju. Uprawia się tutaj większość produktów rolnych kraju, w tym słynne ormiańskie granaty, morele i oczywiście winogrona.

 

Norawank

Kulminacyjnym punktem pierwszego dnia mojego pobytu w Armenii było zwiedzanie kompleks monastyru Norawank, który jest malowniczo położony wśród pomarańczowo-różowych skał w wąwozie nad rzeką Arpa. Najstarszym z budynków na terenie kompleksu są ruiny kościoła św. Jana Chrzciciela, jednak największą atrakcją jest dwukondygnacyjny kościół Matki Boskiej, na którego górny poziom wchodzi się po wąziutkich schodkach (wejść jest łatwo, ale zejście może okazać się nie lada wyzwaniem). Ciekawostką jest, że w żadnych z tych monastyrów na co dzień nie mieszkają zakonnicy (jest tak od czasów ZSRR), jednak w kościołach odprawiane są okolicznościowe nabożeństwa, np. z okazji chrztu albo ślubu. Elementem charakterystycznym terenu wokół budynków są kamienne płyty z ormiańskim krzyżem nazywane chaczkarami.

Winnica Areni

Tuż obok monastyru mieści się jedna z najsłynniejszych ormiańskich winnic . Uważa się, że Armenia jest ojczyzną produkcji wina.  Założona w 1994 roku Fabryka Wina Areni należy do najstarszych i najbardziej znanych zakładów winiarskich w okolicy. Wycieczka po winnicy obejmowała spacer z przewodniczką (niestety słabo mówiącą po angielsku, która po prostu recytowała wyuczony tekst) po kilku pomieszczeniach, gdzie produkowane i pakowane jest wino oraz wizytę w piwnicy, w której leżakuje wino w masywnych dębowych beczkach. Na koniec miała miejsce degustacja białego i czerwonego wina. Według mnie zabrakło możliwości obejrzenia i dowiedzenia się, w jaki sposób uprawiane są winoroślą – to na pewno wzbogaciłoby tę atrakcję. Wizyta w winnicy była połączona z obiadem, gdyż w budynku działa też restauracja. Jeżeli wyjdzie się poza teren winnicy, można zobaczyć lokalnych mieszkańców sprzedających przy drodze własnej roboty wino. Sprzedają je oni w plastikowych butelkach, często po Coca-Coli, dlatego o tamtejszym winie mówi się żartobliwie „ormiańska Cola”.

Jaskinia Ptasia

Kontynuując temat „wina”, na koniec dnia, udaliśmy się do starej jaskini, którą nazywa się „Jaskinią Ptasią”. Dlaczego? Z jakiegoś powodu, wejście na jej teren upodobały sobie ptaki, które niemiłosiernie brudzą swoimi odchodami nieostrożnych zwiedzających. Jednak to nie ze względu na to słynna jest Areni-1, ale z powodu prowadzonych w niej wykopalisk archeologicznych. Podczas prac znaleziono wiele przedmiotów, spośród których najstarszy jest 4000-letni skórzany but. Najciekawsze są jednak dowody świadczące o tym, że już 6000 lat temu produkowano tutaj wino. Są to m.in. prymitywna kadź fermentacyjna i prasa do wina. W ich pobliżu odkryto także nasiona winogron oraz pozostałości wyciskanych owoców: winogron, śliwek i orzechów. Co ciekawe, odkryto też tutaj ludzkie czaszki z precyzyjnie wykonanymi na nich otworach – jedna z wersji historii tłumaczy, że są one śladem po mordach rytualnych, a inne – że właśnie tutaj wykonano pierwsze eksperymenty z trepanacją czaszki (brzmi nieźle, ale ciężko w to uwierzyć).

Erywań

Drugiego dnia w Armenii zwiedziłem Erywań, zaczynając od jego centrum, czyli placu Republiki. Znajduje się tutaj kilka obiektów wagi państwowej, w tym Narodowa Galeria Armenii i Muzeum Historii Armenii. Pod gmachem wieczorem o godz. 21 organizowane jest widowisko tańczących fontann (fragment możecie zobaczyć w moim filmie powyżej). Chodząc po placu i pobliskimi ulicami Erywania, można szybko zauważyć, że większość tamtejszych budynków ma różowawą kolorystykę – momentami fasady są blade jak delikatny puder, a czasami wręcz przypalone. Skały, z których powstały,  pochodzą z kamieniołomów na północy kraju i są najpopularniejszych materiałem budowlanym w Armenii.

Głównym deptakiem Erywania, czyli aleją Północną, można dostać się pod klasyczny budynek Opery, a od niej do Kaskady, w których  okolicy znajduje się plenerowa galeria sztuki, w zacienionych alejkach drogie kawiarnie i restauracje.  Kaskadą nazywane są olbrzymie betonowe schody prowadzące na tarasy widokowe. Ten najwyższy jest w oddzielnym budynku – ponoć przy sprzyjającej pogodzie widać stamtąd wspomnianą wcześniej górę Ararat (niestety ja nie miałem ku temu okazji). We wnętrzu konstrukcji znajdują się ruchome schody, którymi w kilka minut można dostać się na samą górę. Urządzone są też galerie ze sztuką współczesną, ale część prac wystawiana jest też w holu i na tarasach widokowych, więc przed sztuką i tak nie uciekniecie.

Kto, chce poczuć klimat „sowieckiej republiki”, powinien odwiedzić bazar GUM, czyli tradycyjne targowisko przypominające to z Taszkentu (choć skala jest nieporównywalna na korzyść uzbeckiej stolicy). W zależności od pory roku można kupić w tym miejscu świeże wiśnie, truskawki, morele, granaty oraz ormiańskie sery. Nie zapomnij też spróbować lokalnego przysmaku, którym jest sujuk, czyli sznurek orzechów włoskich zanurzonych w syropie winogronowym. Lokalny klimat można poczuć też na wernisażu, który jest duży otwartym rynkiem,, na którym można znaleźć wszystko, począwszy od tradycyjnej ormiańskiej biżuterii, rękodzieła, i dywanów itp. Najlepszym czasem na odwiedziny wernisażu jest weekend. Warto zajrzeć, ale klimat zbyt biesiadny.

Lokalnym aperitifem jest ormiańska brandy „Ararat” (sprzedawana jednak jako koniak), produkowana już prawie 150 lat.  Legenda głosi, że właśnie tym trunkiem obdarował Winstona Churchilla na konferencji w Jałcie w 1945 roku Józef Stalin. Koniaku można spróbować prawie wszędzie w Erywaniu, ale najwięksi koneserzy powinni udać się do Fabryki Brandy oraz odwiedzić dedykowane ormiańskiej brandy muzeum.

Garni i Geghard

Ostatni dzień w Armenii pozostawiłem na zwiedzenie dwóch miejsc położonych ok. 20 km od Erywania. Były to wioska Garni oraz monastyr Geghard.
Największą „atrakcją” wioski Garni jest budynek w stylu klasycznym, który przypomina Partenon z greckich Aten. Oryginalna świątynia, w której oddawało się hołd bogowi słońca (Mitrze) pochodziła z I wiek n.e., jednak to, na co patrzymy dzisiaj to jej kopia mająca zaledwie 50 lat. Oryginalne są sąsiednie królewskie łaźnie (choć niewiele z nich została). Wizyta w parku archeologicznym Garni to jedyna biletowana „atrakcja” w Armenii i jak dla mnie największe nieporozumienie, jeśli chodzi o „atrakcje turystyczne”.

Z kolei znajdujący się kolejne 20 kilometrów od Garni, monastyr w wiosce Geghard to najciekawsze miejsce w Armenii. Znajdujący się tam klasztor wpisany zostało na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Klasztor Geghard i otaczająca go dolina pełna jest kościołów i grobowców, z których większość wyciętych zostało w skale.  Dlatego też główny najbardziej zjawiskowy klasztor nosił początkowo nazwę Ayrivank (klasztor w jaskini). Został on założony prawdopodobnie przez wspomnianego wcześniej Grzegorza Oświeciclea w IV wieku. Według legendy apostoł Tadeusz przywiózł włócznię, która przebiła bok Chrystusa, od której wzięła się aktualna nazwa klasztoru oznaczająca Monastyr Włóczni. Sama włócznia jest aktualnie przechowywana w jeszcze innym miejscu – w monastyrze w Eczmiadzynie (który też znajduje się blisko Erywania, z tym że w innym kierunku).

Kompleks składa się z głównej świątyni – kathoghike oraz skalnych kaplic, mnisich samotni i grobowców. Podczas mojego pobytu w jednej z jaskini odbywał się koncert chóru – prawdopodobnie są one organizowane w każdą niedziele. To także dzień, w którym odprawiane są nabożeństwa w obrządku ormiańskim w zakrystii (ciekawe doświadczenie).

Oba miejsca, tj. Garni i Geghard można zwiedzić w jeden dzień. Nie ma sensu przepłacać za zorganizowane wycieczki. Całość można w prosty sposób zorganizować we własnym zakresie.

Do Garni miałem dostałeś się marszrutką z postoju autobusowego przy salonie Mercedesa z (tzw. dworca Gai), do którego dojechałem Uberem. Jednak pasażerów w niedzielny poranek było tak dużo, że ponad połowa chętnych nie dostała się do busika. Dlatego z trzema innym osobami pojechałem do Garni współdzielonym Uberem (koszt wyszedł niemal identyczny, jakbym jechał marszrutką). Z kolei pomiędzy Garni do Geghard  marszrutki docierają tylko do wioski Goght, skąd jest jeszcze 10 km drogi. Można za to skorzystać z bardzo tanich taksówek (ok. 3000 AMD)– choć akurat samochód, którym ja jechałem to była stara rozpadająca się LADA. Koszt uwzględniał 1h godzinę czekania kierowcy w Geghard. Z Garni do Erywania wróciłem marszrutką, a następnie autobusem miejskim dotarłem do stacji metra Yeritasardakan, skąd co pół godziny w ciągu dnia i co godzinę w nocy odjeżdża autobus na lotnisko (800 AMD). Jeśli macie odrobinę czasu, warto zobaczyć jak w Erywaniu wygląda podziemna kolejka. Metro ma jednak zaledwie kilka stacji i z punktu widzenia turystów jest raczej mało przydatne (ja jednak lubię te sowieckie kolejki i z chęcią się przejechałem).

Armenia – pomysł na przedłużony weekend

Wyprawa do Armenii to idealna propozycja dla osób, które chcą połączyć odpoczynek ze zwiedzaniem, a Erywań jest idealną bazą wypadową do różnych miejsc w kraju.
Wystarczą zaledwie 3-4 dni, żeby zobaczyć największe atrakcje kraju i zasmakować jego smaków, w tym słynnych win i koniaku. 

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Masa Perłowa to blog i kanał YouTube o podróżach do miejsc mniej popularnych, ale niezwykle ciekawych

Meksyk atrakcja wakacje